Indianem przez świat

Nordkapp 2006

Krzysztof Pedryc

Już od dawna planowałem pojechać na długą wyprawę motocyklową. Po przeczytaniu kilku artykułów i obejrzeniu zdjęć z wypraw kolegów, jako cel podróży wybrałem Nordkapp.

W tej długiej i niebezpiecznej wyprawie towarzyszył mi Robert Tyniecki (Tyniek), człowiek na którego zawsze można liczyć. .

Po przygotowaniu motocykli i sprzętu, wyjazd zaplanowaliśmy na 6 lipca. Trasa wyprawy wiodła przez Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Norwegię i miała swój finał 26 lipca, w szwedzkim Hultsfred, gdzie zorganizowano międzynarodowy zlot Indiana. Motocykl, którym zdecydowałem się pojechać w tak długą podróż, był mój stary Indian z 1936 roku, o pojemności 1200 ccm. Sprawdziłem go już wiele razy na motocyklowych eskapadach.

W trakcie przygotowań dostałem wiadomość, że tuż po moim wyjeździe postój w Warszawie planują koledzy z Niemiec, którzy również wybierają się na zlot do Szwecji. Podjąłem więc decyzję o przesunięciu terminu naszego wyjazdu o 4 dni i oczekiwałem gości z zagranicy.

Późnym popołudniem 8 lipca szczęśliwie dojechali: Jurgen Hecker z Niemiec, na Indianie 101 Scout z 1928 roku i Australijczyk Jim Parker, wraz z synem Donaldem, na motocyklu Indian Chief z 1936 roku, wyposażonym w wózek boczny. Następny dzień zaczął się upalnie, wszyscy leniwie snuli się popijając piwo i dłubali coś przy swoich maszynach. Okazało się, że Jim zgubił na polskich wybojach rejestrację i tylną lampę. Na szczęście miałem zapasową lampę i podstawkę, Maciek zaś zrobił naprędce tymczasową tablicę rejestracyjną. Wieczorem zwiedzaliśmy Warszawę i po sytej kolacji zawitaliśmy do pubu “Dwa Kola”. Chwilę potem zjawił się Grisza.

Wszyscy bawili się świetnie. O pierwszej w nocy udało mi się wyciągnąć ich do domu.

Mapa trasy- cel podróży North Cape

10 Lipiec.

Rozpoczynamy swoją przygodę. Celem pierwszego dnia jest dotarcie do Augustowa, gdzie mamy spotkać się z Tyńkiem i przenocować u kolegi Pawła Sznajdra (grunt to mieć dobrych znajomych). W okropnym upale dojeżdżamy do celu, gdzie czeka na nas gościnny Jarek, z zimnym piwem i kolacją. Wieczorem przeglądamy motocykle i od razu zauważam, że mój Indian wziął za dużo oleju, jak na przejechane 350 km. Po wspólnej “burzy mózgów”, doszliśmy do wniosku, że musi to być sprawa nieprawidłowo złożonego smoka. Wyjmuję go i składam prawidłowo.

11 Lipiec.

Wyjeżdżamy wcześnie rano. Cel podróży to Litwa, z postojem w Kłajpedzie. Jadąc obserwuję swój silnik. Problem ustał, silnik jest suchy i już nie bierze oleju. Jest ok. Tyniek jedzie BMW R60/5 z 1971 roku i już po dwóch dniach odczuwa bóle w kolanach, z powodu niewygodnej pozycji. Teraz chętnie przesiadłby się na swojego wygodnego Harleya.

Przyjeżdżamy na camping w Kłajpedzie, dużo ludzi, w większości Niemców. Tu rozstajemy się z naszymi kolegami, których celem jest dotarcie na zlot Indiana i przy okazji zwiedzenie Szwecji. Jazda w towarzystwie Jima i Jurgena była pouczająca, ale i wesoła. Sam wygląd motocyklistów i ich maszyn budził wielkie zainteresowanie, gdziekolwiek się zatrzymaliśmy.

Jim Parker jechał motocyklem pożyczonym od Jurgena. Piękny Indian Chief z 1936 roku, z wózkiem bocznym. Jim budził zainteresowanie gapiów swoim nietypowym, jak na motocyklistę, strojem. Ubrany był w dżinsy, podkoszulek i buty tzw. beatlesówki, które codziennie rano pastował, a na głowie mial kask typu “orzeszek”. Człowiek ten, na co dzień zajmuje się restaurowaniem Indianów, prowadzi sprzedaż części i całych maszyn. Ma bardzo duży autorytet w międzynarodowym środowisku. Miesięcznie, w jego warsztacie, naprawianych jest około 50 motocykli marki Indian, a w całej Australii jest ich ponad 2000.

Jurgen Hecker, to znany europejski diler części do Indianów z lat 1928-36 . Znamy się od wielu lat, ale jest to nasz pierwszy wspólny wyjazd.

12 Lipiec.

Cel następnego dnia podróży to Łotwa. Rano, żegnamy się z chłopakami, ustalając kolejne spotkanie na indianowskim zlocie w Szwecji. Trasa na Łotwie jest mało atrakcyjna, kraj raczej biedny, widać pozostałości poprzedniego systemu. Mijamy Rygę i jedziemy trasą Villa Baltica. Tego dnia robimy dużo więcej kilometrów niż zaplanowaliśmy. Nocujemy na campingu w Estonii.

13 Lipiec.

Wcześnie rano wyruszamy w trasę. Po przejechaniu kilkuset kilometrów docieramy do Talina. Kupujemy przez pomyłkę bilety na Express-prom, który transportuje nas do Helsinek w godzinę. Dla wyjaśnienia, normalny prom płynie 3-4 godziny. Ta nieuwaga kosztuje nas około 100 Euro.

Tego samego dnia dojeżdżamy do Lahti. Na campingu robiąc przegląd motocykla, urywam nakrętkę komory pływakowej gaźnika. Znal po raz kolejny okazał się być kruchym materiałem. Przeżywam zała-manie, ten błąd może oznaczać koniec mojej podróży. Przez następną godzinę zastanawiamy się co można zrobić, aby jechać dalej. Skórzana gruba podkładka z mojej raportówki, oraz śruba M10 z BM-ki Tyńka, załatwiają doraźnie sprawę. 13 lipiec okazuje się być pechowym dniem.

14 Lipiec.

Wyruszamy wcześnie rano. Motocykl odpala, ale chodzi słabo na wolnych obrotach i potrafi zgasnąć na światłach. Z motocyklem dzieje się coś niedobrego i po przejechaniu 50 km zatrzymujemy się na małej stacji benzynowej, z warsztatem samochodowym. Po dwóch godzinach napraw i prób z gaźnikiem, udaje się ustawić wolne obroty. Motocykl reaguje na każdy ruch manetki i wszystko jest jak dawniej. Jedziemy dalej na północ w kierunku Ivaskyla. Po długiej podróży, pod koniec dnia, zatrzymujemy się na przydrożnym campingu i wynajmujemy stugę (mały drewniany domek). 

 

 

15 Lipiec.

Ranek. Coraz zimniej. Po włożeniu ciepłych ubrań wyjeżdżamy w trasę. Drogi są równe, ruch bardzo mały, narastający tylko w okolicach dużych miast. Po drodze mijamy motocyklistów podążających w różnych kierunkach, przeważnie są to nowe Harleye. Dziś, zbliżając się do strefy koła podbiegunowego, po raz pierwszy widzieliśmy, pasącego się na skraju lasu renifera.

 

Po przejechaniu 375 km docieramy do miasta Św. Mikołaja Rovaniemi. To duże miasto, żyjące z turystyki, co odczuwamy płacąc od osoby 17 Euro za miejsce namiotowe. Już od dwóch dni zauważamy, że noc nie różni się od dnia, lecz nie robi to na nas większego wrażenia. Pogoda do jazdy na razie nam sprzyja, tylko dwa razy złapał nas deszcz. Najgorszym utrudnieniem jest wiatr. Tyniek narzeka na krótką kierownicę w swoim BMW, od której bolą go ręce. Do Nordkapp zostało 600 km. Niby niewiele. Przy motocyklach nic nie trzeba robić, z wyjątkiem drobnej kosmetyki.

16 Lipiec.

Strasznie zimna noc. Ubrałem wszystko co miałem ze sobą. I tak zmarzłem. Wyjeżdżamy z Rovaniemi o 7.45. Po przejechaniu 10 km zatrzymujemy się w punkcie ARCTIC – CIRCLE. Tam robimy kilka pamiątkowych zdjęć i jedziemy dalej. Po 200 km wjeżdżamy w krainę trzęsawisk i bagien. Są to naturalne tereny łosia i renifera. Na drodze są namalowane białą farbą znaki, oznajmiające o obecności tych zwierząt.

 

Wbiegające renifery na drogę, to duże zagrożenie dla motocyklistów

Po niedługim czasie, Tyniek wymija o metr renifera, który nagle wbiega na drogę. Ja, jadąc za nim, daję mocno po hamulcach i z ledwością omijam zwierzę. Od tej chwili, trzeba uważać i mieć oczy szeroko otwarte. Jest coraz więcej zwierzyny. Po ciężkim dniu docieramy do granicy norweskiej, gdzie nocujemy.

17 Lipiec.

Wyjeżdżamy o 8:00. Przed nami Nordkapp. Opuszczamy przyjazną nam Finlandię, wjeżdżając w górzysty teren, którego szczyty są pokryte śniegiem. Jedziemy ostrożnie, bo na drodze znowu pojawiają się renifery. Staje się to męczące i niebezpieczne. Tankujemy benzynę na stacji, oddalonej tylko o 120 km od Nordkapp. Fotografujemy fiordy i otaczającą nas przyrodę. Po chwili zaczynają się tunele, jeden z nich, najdłuższy, 7 -kilometrowy, prowadzi pod dnem morza. Jest w nim potwornie zimno. Do Nordkapp jest coraz bliżej, jadąc cały czas pod górę, walczymy z potwornym wiatrem i musimy pochylać się, aby nie zostać zdmuchniętym z drogi.

Mały ruch,piękne krajobrazy,jesteśmy w Norwegi,już blisko do celu podrózy

Po dwóch opłatach za tunel i parking wjeżdżamy na Nordkapp. Ogromna góra, na której jest parking i hotel z miejscem widokowym, z którego widać bezkres Morza Barentsa. Na tle pomnika robimy zdjęcia z Polską flagą. Nordkapp został zdobyty. Jesteśmy z siebie dumni i szczęśliwi, że udało nam się dojechać bez większych problemów. Teraz przed nami powrót.

Ruszamy w drogę ku campingowi, oddalonemu o 120 km. Po przejechaniu 80 kin, zaczynam zauważać problemy z prądami i motocykl gaśnie na drodze, a wokół brak jakiejkolwiek cywilizacji. Po godzinie prób, Indian w końcu odpala z kabli i przejeżdżając niespełna dwa kilometry, gaśnie ponownie. Przed nami 2,5 – kilometrowy tunel. Podejmuję ryzyko i wjeżdżam do środka. Tyniek będzie jechał przede mną i oświetlał mi drogę. Motocyklem strasznie szarpie i rzuca, z duszą na ramieniu, bez świateł, przesuwam się dalej. Wreszcie koniec tunelu i mogę zjechać na pobocze. Po godzinie przymusowego postoju, w końcu dojeżdżamy do celu. Tam pożyczam prostownik. Akumulator jest zupełnie rozładowany. Szukamy przyczyny rozładowania baterii.

18 Lipiec.

Dzień zaczął się nieciekawie. Pochmurny zimny poranek i w dodatku pada. Odłączam akumulator od prostownika, ale niestety motor po kilku próbach nie zapala. W deszczu, nerwowo sprawdzamy wszystko co możliwe, lecz miernik pokazuje tylko 4V. To znaczy, że jedna cela jest oberwana. Na stacji benzynowej usiłujemy uzyskać jakieś informacje. Niestety, wszyscy rozkładają bezradnie ręce.

Po jakimś czasie, trafiamy na dziwnie wyglądającego człowieka, który oferuje nam pomoc, przywożąc nam starą 12V baterię, wyciągniętą ze skutera śnieżnego.

Jednak po zamontowaniu jej, motocykl nie daje rady i po chwili gaśnie. Co za dzień, pech prześladuje mnie od samego rana. Korzystając z liny do holowania, Tyniek ciągnie mnie swoją BM-ką 4 km pod górę i dojeżdżamy do garażu naszego “wybawcy”. Tam po długich próbach naprawy motocykla, Tynkowi wpada do głowy pomysł rozładowania akumulatorów do 7V. Już po chwili, wyjeżdżając na kolejną jazdę próbną wiem, że motocykl zaczyna normalnie pracować i cały prąd ładowania płynie na akumulator. Dziękując, żegnamy się z naszym przyjacielem. Mokrzy, głodni i zmęczeni ruszamy w drogę, kierując się do miejscowości Alta. Jadę w lekkim stresie, czy starczy mi prądów. Jedziemy na wariata, bo tylko przy dużych prędkościach prądnica dobrze ładuje. Po dojechaniu do Alty, wynajmujemy domek i długo rozmawiamy o męczącym dniu. W końcu udaje się zasnąć.

19 Lipiec.

Rano zbieramy się do drogi. Przed nami cały dzień jazdy, ok. 500 km. Po przeanalizowaniu mapy, rezygnujemy ze zwiedzania Narwiku. Przede wszystkim ze względów finansowych, gdyż powoli kończy się forsa. Drugi powód, to brak baterii w moim motocyklu. Droga, którą mamy jechać, jest dużym skrótem i ma nas wyprowadzić w okolicach Kiruny.

Już po kilku kilometrach stajemy na poboczu, robiąc przerwę na zdjęcia. Widoki jak z amerykańskiego westernu. Droga prowadzi przez ogromny głaz, w dole rzeka i wąska kręta droga. Po jakimś czasie, docieramy do małej stacji benzynowej, przypominającej ostoję cywilizacji gdzieś na Alasce. Zaopatrują się tu tylko miejscowi traperzy i przejezdni myśliwi. Po kilku godzinach docieramy do Kininy, tam nocujemy na campingu. Jutro planujemy dojechać do miejscowości Pitea.

Dzisiaj w czasie drogi, dało się we znaki zimno. Pod koniec dnia obaj narzekamy na bóle głowy. To od silnego wiatru, szumu i wibracji na motocyklu. Dziś wypada półmetek naszej trasy. Od dwóch dni jedziemy bez awarii, oby tak dalej.

20 Lipiec.

Szwecja wita nas swym skandynawskim chłodem. Na dworze 8 stopni, w dodatku wieje wiatr. Czytam rano sms-a z domu: “u nas znowu upały 30 stopni”. Mnie przydałyby się cieplejsze ubrania. Ruszamy w drogę, bo do przejechania jest około 400 km. W Pitea czekają na nas znajomi z gościną. Dojeżdżamy do zatoki Botnickiej, gdzie po raz pierwszy od dłuższego czasu czujemy ocieplenie klimatu. Już zapomniałem, że jest lipiec. Wjeżdżamy do małych miasteczek, gdzie trzeba zwalniać i zatrzymywać na światłach. Mój Indian ma już dość. Niedoładowana bateria daje znać o sobie. Widzę, że bez wymiany baterii na 6V dalej nie pojadę. Ostatnim rzutem na taśmę dojeżdżamy do znajomych Szwedów w Pitea.

21 Lipiec.

Dziś nareszcie kupiłem nową baterię. Mam nadzieję, że to będzie koniec moich kłopotów z prądami. Już po chwili motocykl reaguje normalnie na ruch manetki gazu. Amperomierz pokazuje poprawnie ładowanie prądnicy. Dzisiaj odpoczywamy, bo jutro przed nami kolejne 400 km i miejscowość Sundsvall.

22 Lipiec.

Szczęśliwie docieramy do Sundsvall, po dość zatłoczonej drodze. Ruch coraz większy. Pogoda nam sprzyja.

Takie łososie można złowić tylko w zatoce Botnickiej. Postój u przyjaciół Roberta.

23 Lipiec

 Budzimy się dosyć wcześnie, na zatłoczonym campingu, który oblegają międzynarodowe przyczepy. Drogo i nic ciekawego. Jak najszybciej opuszczamy to miejsce i jedziemy w kierunku Gavle. Do przejechania mamy 500 km i zaplanowany dłuższy postój z odpoczynkiem, u mojego długoletniego przyjaciela Roberta Tulińskiego. Droga przebiega nam dość szybko, kilka między tankowań i jesteśmy u Roberta w Gavle. Ogarnia nas szczęście, że dotarliśmy na miejsce. Tu czeka na nas gościna i  wspaniała atmosfera.

24 Lipiec .

Tego dnia przypadają moje okrągłe urodziny. Cały dzień jestem zaskakiwany miłymi niespodziankami, ze strony moich przyjaciół. Wzruszenie moje było tym większe, kiedy w rockabilly-radio usłyszałem życzenia z dedykacją, oraz przypomnienie trasy, którą pokonaliśmy wspólnie z Tymkiem.

25 Lipiec.                                                      

Pozostałe dni mijają w bardzo przyjemnej atmosferze. Odpoczywamy i zwiedzamy okolicy.

26 Lipiec

Wyruszamy na południe Szwecji do Hultsfred, gdzie ma się odbyć międzynarodowy zlot Indiana.

27 Lipiec.

Jesteśmy na zlocie. Rajd, zwiedzanie i inne atrakcje uprzyjemniają nam pobyt. Spotykamy Griszę z Małgosią, którzy przyjechali na zlot z Warszawy. Na zlocie jest około 150 motocykli z całej Europy. Spotykamy kolegów  z którymi rozpoczęliśmy podróż czyli Jurgena i Jima. Pierwszą nagrodę za najdłuższą trase otrzymało dwóch Niemców, którzy zrobili trase dłuższą od naszej o 50km. Składamy im gratulacje i wymieniamy uwagi z przebytej wyprawy na Nordakapp.

28 i 29 Lipiec.

Mijają kolejne 2 dni spędzone na zlocie Indiana. Żyjemy już wyjazdem do domu. Przecież to już 3 tydzień naszej tułaczki po Skandynawii.

30 Lipiec

Dzisiaj mamy dojechać do portu w Karlskrone, skąd odpływa nasz prom do Gdyni. Jeszcze tylko pożegnalne uściski z Małgosią i Griszą i startujemy w trasę.

Dojeżdżamy do portu i wykupujemy bilety promowe.

31 Lipiec

Dopływamy szczęśliwie do Gdyni. Udaje nam się sprawnie przebić przez zakorkowaną drogę A7, w kierunku Warszawy i dotrzeć do Mławy. Tam żegnam się z Tyńkiem i dalej jadę sam. im bliżej Warszawy, tym bardziej dają się odczuć polskie klimaty drogowe. Cały czas mając w głowie przestrogę, że nie mogę dać się ponieść emocjom, bez pośpiechu docieram do Warszawy. Mam jeszcze do pokonania 10 km.

Niestety, 5 km przed domem łapię gumę w tylnym kole. Udaje mi się bez wypadku wytracić prędkość. Motocykl jest tak ciężki, że przy zepchnięciu go na pobocze pomagają mi przygodni ludzie. Po 2 godzinach organizowania pomocy, docieram zmęczony, ale szczęśliwy do domu.

Zrobiłem w sumie 6500 km, udowadniając, że starym Indianem można uprawiać turystykę motocyklową i przy odrobinie silnej woli spełniać swoje marzenia.

                                                                                                                        Krzysztof Pedryc

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *