Indianem przez świat

Skandynawska przygoda

napisał Ryszard Borucki

Prolog

 Latarka, śpiwór, dętka, żarówka, podciągnąć łańcuch, przesmarować łożyska w kołach, bilet na prom, dokumenty itd.  Niekończąca się lista czynności jakie musze wykonać zanim wyruszę w podróż, która jeszcze kilka lat temu była moim marzeniem, nie pozwalał mi zasnąć od kilku już dni. Jeżdżąc Zundappami czy Sokołem 600 nie wyobrażałem sobie jak można komfortowo pokonywać setki kilometrów dziennie.  Jakże inna jest jazda Indianem Chiefem, moc, wygoda i niezawodność.

Przygotowania ostre do wyjazdu trwały od dwóch tygodni, musiałem zamocować sakwy, dokonać dokładnego przeglądu motocykla i zgromadzić wszystko co potrzebne do biwakowania w namiocie i pokonania 2500 km trasy.

 Dzień przed wyjazdem próba generalna, 15 km na sprawdzenie czy nie popełniłem jakiegoś błędu przy regulacjach. Wszystko jest ok tylko …. prawa sakwa znikła? ! Niech to szlag, trzy godziny szukania nic nie przyniosły. Widmo turysty ze Wschodu obładowanego torbami stanęło mi przed oczami.

No cóż jadę z tym co zostało. Jakoś się spakowałem, może tylko mniej kabanosów wziąłem.

Dzień pierwszy poniedziałek 22 lipiec 2019

Startuję raniutko, W imię Ojca i Syna….Amen. Jadę do Krzysztofa, skąd o 10 mamy wyruszyć już razem, czyli ja, Krzysztof na Indianie Chiefie z 1936 roku i Darek na pięknym Harleyu VL z 1930 roku. Dzień zapowiada się słoneczny, Indian pięknie pracuje, docieram zgodnie z planem, chłopcy już na mnie czekają. Pamiątkowe wspólne zdjęcie i gonimy do Gdańska

 Kolejne 400 km mijają szybko, tankujemy co 150 km i po godzinie 16-ej jesteśmy w porcie. Jeszcze chwila rozmowy z kolegami  z Wybrzeża , którzy na nas czekali, ogórki kiszone na drogę i wjeżdżamy na prom. Pięknie wyglądały nasze maszyny spięte pasami do pokładu promu pośród ciężarówek i samochodów. Mocując motocykle rozmawiamy z podróżnikiem z Iranu, który wraca właśnie na GS-ie z Turcji do Szwecji. Fajnie być w takim towarzystwie.  Kabina bez okna, ciasno, ale nic nie jest w stanie zakłócić naszych dobrych nastrojów. Ogórki od Freda smakują wybornie. Dzisiaj 520 km za mną, czas odpocząć

Dzień drugi wtorek 23 lipiec 2019

Dopływamy do wybrzeża Szwecji, pogoda słoneczna, schodzimy do pokładu ładunkowego rozpiąć nasze maszyny i zapakować bagaże. Jesteśmy w Nynäshamn, stąd gonimy na północ do Sztokholmu. Przejazd przez to piękne miasto jest nie jest łatwe. Duży ruch, widoki które rozpraszają, długie tunele, aż dostaję gęsiej skórki na myśl, że Indianowi coś by się w tym miejscu czknęło.

Krzysztof prowadzi nas bezbłędnie przez cały Sztokholm na północ, od razu widać, ze nie jest tu pierwszy raz. Zostawiamy za sobą stolicę tego kraju i przed nami jeszcze dzisiaj 180 km do Skutskär, gdzie mieszka Robert przyjaciel Krzysztofa od wielu lat. Na tym odcinku prowadzimy dziwną walkę z Tirami, które jadą 95-100 km/h, czyli tyle co my. Raz my wyprzedzamy tira, raz tir wyprzedza nas i tak przez dwie godziny.

Witamy się z Robertem serdecznie, wieczorkiem mamy zaplanowana grillową kolację. Chwilę wolnego czasu wykorzystuję na przeregulowanie zaworów, podejrzewając je o lekkie dzwonienie.

Snując opowieści i i popijając piwko spędzamy kolejne godziny z Robertem i jego rodziną. Jutro będziemy podróżować już we czwórkę.

Dzień trzeci środa 24 lipiec 2019

Maszyny gotowe do drogi, Robert odpala wspaniałego Chiefa z 1930 roku na wolnym wydechu. Brzmi fantastycznie. Spodziewamy się widokowej trasy jedziemy bowiem do Grisslehamn portowego miasteczka skąd promem popłyniemy na Archipelag Wysp Alandzkich. Robert nie zawiódł poprowadził nas malownicza trasą pełna zakrętów, myślałem już że proste odcinki drogi tutaj nie istnieją. W porcie spotykamy ok 40 Indianów udających się do tego samego miejsca, będą naszymi towarzyszami podróży przez kolejne trzy dni.

Atmosfera na promie wspaniała, słońce , muzyka i niezapomniane widoki. Zawieramy pierwsze znajomości, niektóre trochę dziwne (Darek wie co mam na myśli😊).

Jesteśmy na brzegu, całą grupą gonimy w bliżej nieznanym nam kierunku. Mam nadzieje, że Ci pierwsi wiedzą dokąd. Po prawie dwóch godzinach docieramy do miejscowości Saltvik.

 Wyspy Alandzkie, to taki dziwny twór który należy do Finlandii, zamieszkują go Szwedzi i nie jest w Unii Europejskiej. Zamieszkuje je jedynie 28 tys. obywateli i nie jest łatwo się tu osiedlić. Obywatele Szwecji i Finlandii przypływają tu głównie na zakupy jest to bowiem strefa bezcłowa. I właśnie tutaj osiedlił się nasz gospodarz Martin,  który  zrezygnował z pracy w korporacji, wyjechał w podróż motocyklowa w świat i wrócił z Australii z Indianem. Kupił posiadłość ze starymi budynkami aby rozpocząć nowe życie. W starej szopie urządził bar, warsztat, scenę dla motocyklowych spotkań. Nocujemy na terenie hotelu będącego w trakcie remontu, w namiotach. Wieczór spędzamy pośród dziesiątek podróżników takich jak my. Martina żona wraz z zespołem grają rockowe kawałki, a my z piwkiem w ręku podziwiamy motocykle jakie w naszym kraju trudno spotkać. Jest więc piękny  czterocylindrowy ACE i Thor z początków motoryzacji. Minął kolejny dzień pełen wrażeń.

Dzień czwarty czwartek 25 lipiec 2019

Ryk odpalanego Knucklheada obudził nas wcześnie rano. Czas szykować się do drogi, śniadanko i startujemy. Patrząc na mapę nie miałem wątpliwości, więcej pływania dzisiaj niż jeżdżenia. Wciąż nie wiedziałem dokąd zmierzamy, jest tutaj prawie 2 tysiące wysp! Nie pomyliłem się, 6 godzin zajęło nam pokonanie dystansu 90 km. W tym czasie czterokrotnie korzystaliśmy z promów. Każdy z nich posiadał specjalna platformę na która wjeżdżały motocykle i następnie była ona unoszona ponad główny pokład towarowy. Słońce praży niemiłosiernie od początku podróży temperatura nie spada poniżej 30 stopni w ciągu dnia. Nasza kawalkada liczy już ponad 60 motocykli, jestem pod wielkim wrażeniem zarówno uroków miejsc, które odwiedzamy jak również atmosfery panującej pośród uczestników tego przejazdu.

Miejscem postoju jest mała miejscowość Nötö örarna, rozbijamy namioty nad samym morzem i pędzimy schłodzić się w krystalicznie czystej wodzie. Jest cudownie, uszczuplamy zapasy jakie z sobą przywieźliśmy dzisiaj przecież imieniny Krzysztofa!. Wieczorem wszyscy razem w spotykamy się w restauracji delektując się swoim towarzystwem i okolicznościami w jakich się znaleźliśmy.

Dzień piąty piątek 26 lipiec 2019

Dzień rozpoczynamy od miejscowego przysmaku na śniadanie owsianki na mleku z dżemem, jak twierdzili Szwedzi przepysznej. Musimy się spieszyć, prom na nas nie poczeka. Składanie i pakowanie wykonujemy machając rękami na wszystkie strony. Ilość komarów wokół przekracza milion. Huk odpalanych Indianów narasta  czas i na nas. Dzisiaj mamy dotrzeć na miejsce zlotu Indian Rally 2019 w Finlandii w okolicy miejscowości Sastamala.  Słonce nie odpuszcza od rana praży okropnie, oczekiwanie na załadunek na prom przedłuża się kręcimy się wokół motocykli szukając cienia. Jeszcze dwukrotnie będziemy na tym etapie korzystać z tego typu transportu.

Ostatni odcinek już na finlandzkiej ziemi pokonujemy w ciągu 3 godzin, po drodze zatrzymując się na obiad, którego cena nas zaskoczyła 45 zł za pełen talerz i kawa do woli. Droga wymarzona, lasy, mały ruch, fajna okolica. Jadę ostatni wciągając nosem spaliny z VL-a, ale nic to jest pięknie. Docieramy do ośrodka Ellivuori Resort, gdzie spotkają się miłośnicy motocykli Indian z całego świata. Nocleg mamy zarezerwowany w naszych namiotach, rozbijamy się pośród wielu innych uczestników z klasy ekonomicznej. Przegląd terenu, kąpiel, wieczorne piwko i rozmowy wypełnią  nam pozostała część dnia. Tylko Krzysztof gdzieś nam wieczorem zaginął , podobno był królem parkietu w hotelu.

Dzień szósty sobota 26 lipca 2019

Dzisiaj dzień lenistwa, wczesny poranek spędziłem szukając kibelka co okazało się bardzo skomplikowane. Organizatorzy zapomnieli o klasie ekonomicznej i pozamykali wejścia do hotelu. Trochę słabo. Chodzimy pomiędzy motocyklami wyszukując ciekawostek.

Jest na co popatrzyć, prawdziwa uczta dla miłośników marki. Osobiście jestem lekko zawiedziony, uwielbiam maszyny z początku XX w i z lat 20-ty , a tych niestety jest niewiele. .

Wkrótce po obiedzie Krzysztof zabiera mnie na spotkanie prezesów klubów Indian ze świata. Jestem tam w  charakterze asystenta jak się sam określiłem, pytany na forum kto ja jestem. Krzysztof przekazał zgromadzonym chęć organizacji zlotu Indian w Polsce w pierwszym wolnym terminie, czyli 2029?! Pozostałe trzy godziny spotkania to dyskusja prawdę mówiąc mało interesująca.

Wieczorne rozdanie nagród i podsumowanie zlotu lekko nas rozczarowało, organizatorzy wymieniając ilość uczestników z poszczególnych krajów nas nie zauważyli, znowu słabo.

Czas wracać….

Dzień siódmy niedziela 27 lipca 2019

Namioty spakowane, maszyny odpalone, slalom pomiędzy pomiędzy namiotami i znów asfalt przed nami.

Pożegnaliśmy się z Robertem i powitaliśmy w naszej grupie Maćka z Torunia, który wraca z nami na Chiefie. Plan na dzisiaj Helsinki, Tallinn i dalej  w kierunku Polski. Trasa do Helsinek 210 km, autostrada , przysypiam za co dostaję reprymendę od kolegów za żółwie tempo.   Wpadamy do portu 15 min przed odpłynięciem promu, jesteśmy ostatni na pokładzie. Udało się, pędzimy na pokład widokowy przed nami 3 godziny relaksu. Słońce nie odpuszcza, grubo ponad 30 stopni.

Port w Tallinie podobnie jak w Helsinkach to prawie centrum miasta, przejazd w tym upale jest kłopotliwy dla naszych maszyn. Obwodnica okrążamy miasto i pędzimy tym razem tempem Maćka w kierunku Rygi, mamy zarezerwowane noclegi na campingu na Łotwie w miejscowości Salacgriva. Docieramy tam po 17-ej.

Gospodarz oprócz wygodnego komfortowego domku poczęstował nas wędzonymi rybami, smakowały wybornie. Wieczorna kąpiel w Bałtyku i po dzisiejszych 440 km w upale odpłynęliśmy zmęczeni w naszych śpiworach.

Dzień ósmy poniedziałek 28 lipca 2019

Wyruszamy wcześnie rano, chcemy dzisiaj znaleźć się w Polsce. Wyprowadzamy motocykle za teren campingu, nie chcą budzić śpiących gości ośrodka hałasem odpalanych silników. Upał od samego rana, a przed nami ponad 500 km, po zatłoczonych tirami drogach. Jedziemy spokojnie, gdy nagle dwa gwałtowne szarpnięcia z okolic sprzęgła , a po chwili znowu to samo. Co jest? Zatrzymujemy się , podciągam łańcuch i gonimy dalej. Niestety po chwili znów to samo, jadę dalej co ma być to będzie. Jeszcze jedne mocne szarpnięcie i spokój, jedynie prądy straciłem. Na najbliższej stacji paliw odnajduję przyczynę. Zatarło się łożysko w prądnicy, i w efekcie odpadło koło pasowe wraz z końcówką wirnika. No tak, jak się ma coś zdarzyć, to się zdarzy, czułem od początku wyjazdu, że to może być słaby punkt mojego Indiana. Przesmarowałem przed wyjazdem to łożysko. No nic jadę na akumulatorze. Mijamy po drodze na Litwie wyschnięte rzeki, tir za tirem temperatura 33 stopnie.

Jesteśmy w Polsce, na najbliższej stacji tankujemy, a ja z przerażeniem odkrywam iż paliwo w prawej połówce zbiornika wrze!!!. Ciśnienie oparów przez gaźnik wypchnęło benzynę na asfalt. Potężne głowice cylindrów podziałały jak palniki pod zbiornikiem, w którym była niewielka ilość paliwa. Aż strach pomyśleć co mogło by się stać. Gonimy dalej w okolice Augustowa , gdzie Krzysztof w znajomej agroturystyce zorganizował nocleg. Jeszcze po drodze muszę zdjąć dwukrotnie pokrywę pływaka, który rozgrzany gorącym paliwem zacierał się na osi.  Trafiamy do pięknej leśniczówki w miejscowości Nowinka. Zmęczeni trasą chętnie zasiadamy do stołu , a przemiłe gospodynie częstują nas tym co mają. Wieczorna biesiada trwa do północy, białostocki Duch Puszczy zrobił swoje….

Dzień dziewiąty wtorek 29 lipca 2019

Budzimy się rano w pokoju z rogami jak na prawdziwą leśniczówkę przystało, trochę mi wstyd że dałem się Duchowi Puszczy pokonać.

Sympatyczne pożegnanie z gospodarzami i już pędzimy na południe.

Po drodze żegnamy się z Maćkiem, który wraca do Torunia. Wkrótce gwałtowna ulewa stawia przed nami trudne wyzwanie, musimy jadąc pomiędzy tirami zalewani wodą spod kół znaleźć szybko schronienie. Indian ze względu na położenie aparatu zapłonowego może w każdej chwili zostać zalany wodą i odmówić posłuszeństwa , a poboczy na tej trasie nie ma. Docieramy totalnie mokrzy do stacji paliw, szczęśliwi, że się udało. Jak się wkrótce okazuje, dalej byśmy nie pojechali. Mój Indian już złapał wodę w aparacie zapłonowym, a w Krzysztofa motocyklu zamokły kable wysokiego napięcia, co zmusiło nas do ponad godzinnego postoju.

Jedynie Darka VL spisywał się bez zarzutów, z czego Darek był strasznie dumny. Nasze klątwy podziałały i on tez w końcu sięgnął po narzędzia, pękł przewód w stacyjce, o czym dowiedział się też na tej stacji.

Ostatni odcinek trasy jadę sam, w Kołbieli wyściskaliśmy się, dziękując sobie wzajemnie za wspólną podróż i skręciłem na Lublin. Do domu dotarłem o 18 -ej.

Epilog

Wspomnienia  z tej podróży to wspaniały lek na zimową chandrę. 2500 km spędzone na moim Indianie zapisuję w dzienniku życia jako ważny rozdział.  Chciałbym takich rozdziałów dopisać jeszcze kilka. Okazało się po powrocie, że zagubiona sakwa odnalazła się,  pomógł Facebook i moja żona. Łożysko prądnicy , które sprawiło mi problem okazało się przesmarowane , jednak nie wytrzymało temperatury i wymieniłem je na nowe, tak samo jak urwany wirnik. Niespodzianka przyszła po dwóch miesiącach. Dostałem mandat z fotoradaru na Łotwie za przekroczenie dopuszczalnej prędkości. Miałem 60 km/h w terenie zabudowanym ?!…..

Ryszard Borucki

Jeden komentarz

  • ArekKalita

    Wspaniała przygoda. W mojej ocenie na tym polega pasja i korzystanie z niej. Piękne motocykle wspaniałą trasa i wszystko na kołach. Oby tak dalej (chętnie dołączę z moim wymarzonym Indianem 😉)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *