ALPEJSKI TOUR w AUSTRII
Jednym z ciekawszych wydarzeń minionego sezonu był dla mnie udział w 9 Austrian Indian Tour, czyli po polsku w rajdzie motocykli Indian organizowanym przez austriacki klub Indiana.
Impreza odbyła się w dniach 30 sierpnia – 3 września i niestety jej termin pokrył się z polskim zlotem Indiana. Ponieważ na rajd w Austrii zgłosiłem się dużo wcześniej wpłacając zaliczkę, trudno było mi z niego zrezygnować na rzecz imprezy w Polsce. Bardzo żałuję, że nie udało się być na obu.
W rajdzie organizowanym przez Floriana Faltina uczestniczyłem już trzeci raz i zawsze była to impreza o bardzo wyrazistym charakterze. Długie dystanse, trudne alpejskie drogi, zawsze w innym rejonie Alp, nieliczna grupa uczestników, tak najkrócej można scharakteryzować tę imprezę. W tym roku poziom trudności był nieco obniżony i jak tłumaczył sam organizator, stało się tak na skutek protestów kilku osób po ostatniej imprezie, kiedy nie wszyscy dali sobie radę na piekielnie stromych serpentynach przewracając się na nierównej, wąskiej drodze. Ja nie protestowałem, lubię wyzwania a jazda po górach to mój ideał motocyklowych wypraw. Tak więc tym razem obyło się bez ekstremalnych sytuacji i protestów.
Bazę rajdu zlokalizowano w Bierhotel Ranklleiten w Górnej Austrii. Z tego miejsca startowaliśmy codziennie i tu wracaliśmy wieczorem. Około dwustu kilometrowe wycieczki każdego dnia wiodły bocznymi drogami przez najciekawsze krajobrazowo okolice. Bez pośpiechu, zatrzymując się w pięknych miejscach i ciesząc się oglądanymi krajobrazami. W rajdzie jechało dwanaście motocykli, co w mojej ocenie jest bardzo dobrą liczebnie grupą. Większość uczestników to starzy znajomi z poprzednich edycji, głównie z Niemiec i Austrii. Nasz kraj reprezentowany był przez Tomka Smotera z Moniką oraz przeze mnie z Zosią. Tomek i ja jeździliśmy na naszych Roadmasterach z 1947 roku, a dziewczyny towarzyszyły nam samochodem albo zwiedzały okolicę po swojemu.
Ale jak to na rajdzie zabytkowych pojazdów bywa, nie obyło się bez awarii. Głupie zatarcie kopniaka na wałku wyeliminowało mnie z trzeciego dnia jazdy i pomimo próby usunięcia defektu, krajobrazy oglądałem zza szyby samochodu. Miałem nadzieję, że objadę na czysto ale mój Chief to ledwo dotarta sztuka z dorobkiem 1000 kilometrów po remoncie. Na tym etapie choroby wieku dziecięcego są usprawiedliwione. Nie tylko ja miałem problemy. Ręce musieli sobie pobrudzić również właściciele innych pojazdów m.in. jednej z czwórek i Chiefa z 1930 r. Motocykl Tomka wiózł go bezproblemowo ale nic w tym dziwnego bo i maszyna, i właściciel to dobrze dotarte i sprawdzone egzemplarze.
Mój udział po raz trzeci w rajdzie organizowanym przez Austrian Indian Riders został doceniony przez gospodarzy i otrzymałem akces zostania członkiem AIR. Oczywiście skorzystałem z tego honoru i mam nadzieję na wiele kolejnych kilometrów po alpejskich drogach.
Resztę niech opowiedzą fotografie.
Erwin Gorczyca